środa, 25 lipca 2012

"That`s my man" czyli przywitanie po prezydencku

Czy powitanie może działać silniej niż tysiąc bilboardów? Barack Obama udowodnił, że jak najbardziej. 
 
Prezydent Stanów Zjednoczonych odwiedził amerykańską reprezentację koszykarzy tuż przed meczem z Brazylią. Trenerzy i asystenci zostali zaszczyceni grzecznościowym uściskiem ręki (jeden z nich nie wyjął nawet dłoni z kieszeni!). Jednak gdy Obama podszedł do zawodników, reporterzy uchwycili niecodzienny obrazek - prawdziwe przywitanie "braci" rodem z Bronxu zdziwiło nawet Kevina Duranta, który (mimowolnie) w nim uczestniczył. Mocny slap dłoni, uderzenie ramionami i barkami, połączone z lekkim, markowanym klepnięciem - prezydent zachował się jak prawdziwy, uwaga słowo wzbudzające kontrowersje - "czarnuch".

Amerykańskie słowo "nigger" ("nigga") ma zadziwiające właściwości - wymieniane między osobami czarnoskórymi jest synonimem "kumpla" "zioma" "brata", jednak w ustach białego człowieka stanowi ciężką obrazę. Jeśli ktoś pojedzie do USA i będzie próbował naśladować czarnoskórych mieszkańców nowojorskich ulic, zwracając się doń "Yo Niggas! Hows Doin'?", może wrócić do Polski z niekompletnym uzębieniem. Zapewniam, że moim zamiarem było użycie tego niebezpiecznego słówka w możliwie najbardziej przyjaznym znaczeniu.

Gest "braterskiego powitania" jest tak oczywisty, że nie ma sensu go analizować. Ciekawy jest aspekt marketingowy - Barack Obama wykorzystał siłę oddziaływania koszykówki, jednego z ulubionych sportów Amerykanów, by wzmocnić swój wizerunek. Po pierwsze, skoro prezydent pojawił się na meczu - lubi koszykówkę, jeśli lubi koszykówkę, to jest taki jak ja, czy mój sąsiad! To bardzo mocny efekt. Po drugie - pamięć o "braciach" i wyróżnienie zawodników czarnoskórych, na pewno znalazło uznanie wśród murzyńskiej części elektoratu - "pamięta kim jest i skąd pochodzi". Wreszcie - Obamę z żoną "pochwyciła" tzw. Kiss Cam - a nic tak nie wzmacnia męskiego wizerunku, jak soczysty całus ( z własną małżonką, naturalnie!)

Mecz koszykówki to nie tylko bieganie za piłką i ładowanie jej do obręczy z siatką - to potężny biznes, znakomita przestrzeń promocji  i wyjątkowo silne narzędzie oddziaływania. Obama wykorzystał je perfekcyjnie - zresztą cała wizyta była wyreżyserowana i prowadzona pod czujnym okiem ekipy telewizyjnej z  Białego Domu. (patrz: http://www.youtube.com/watch?v=jnia6bw3eeo )

Ciekawość mnie zżera, jak w takiej sytuacji zachowałby się Bronisław Komorowski...?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz